wtorek, 12 lipca 2016

Favourites: April, May, June

Hejka! Tak, moi "miesięczni" ulubieńcy zamienili się w sezonowych, ale wolę pokazać Wam masę wartych polecenia rzeczy niż na siłę szukać czegoś, co ewentualnie mogłabym wcisnąć do tego posta i na pewno w najbliższym czasie nie z rezygnuję z tej serii. W każdym razie, od marca odkryłam tyle nowości, że na tę chwilę wydaje mi się, że będzie to jedna, wielka kumulacja cudowności.


Zacznijmy powoli, bo od ulubieńców kosmetycznych, czyli od sławnego rozświetlacza firmy Lovely. Kupiłam go dawno, bo było to na promocjach w Rossmanie, ale zaczęłam używać dopiero wtedy, kiedy ludzie przestali się dziwić i mówić: hej, to Słońce jeszcze istnieje? W każdym razie jest to złoty rozświetlacz, prawdopodobnie gdybym wiedziała, że można znaleźć srebrny (o czym dowiedziałam się jakiś tydzień później) wzięłabym ten drugi, ponieważ bardziej pasuje do mojego typu urody, jednak mimo wszystko jestem zadowolona z bycia posiadaczką tego taniego, a efektownego kosmetyku. Uwierzcie mi, zakochacie się, kiedy zobaczycie jak mieni się w Słońcu!

 

Wraz z końcem roku szkolnego i początkiem wakacji, postanowiłam, że w końcu nadszedł, by zacząć wykreślać książki z mojej Nie Tak Dużej, Ale Ciągle Powiększającej Się Listy Książek, Które Chce Przeczytać. Znajdowała się na niej m.in. "Czerwona Królowa", o której niewarto tutaj wspominać (zainteresowała mnie dopiero na ostatnich 100 stronach), ale także "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender". Totalne zaskoczenie! Podbiła moje serce. Nie chce się za bardzo o niej rozpisywać, ponieważ planuje stworzyć recenzję, jednak gdybym miała ją opisać w dwóch słowach, byłyby to: wyjątkowa oraz magiczna. Pozycja obowiązkowa!


Rzadko oglądam filmy i koniecznie muszę to zmienić w te wakacje, jednak gdy tylko kilka miesięcy temu zobaczyłam trailer "Zanim się pojawiłeś" wiedziałam, że muszę wybrać się na ten film do kina. Opowiada o dziewczynie, młodej kobiecie Lou, która traci pracę i znajduje zatrudnienie jako opiekunka, ktoś, kto spędza czas ze sparaliżowanym od szyi w dół Willem Traynorem. Mężczyzną cynicznym, ironicznym i uszczypliwym do bólu kości. Mimo wszystko Lou i Will zakochują się w sobie, jednak depresja, brak chęć do życia Willa stają się skuteczną przeszkodą dla ich związku. Nie wspomniałam, że Lou ma chłopaka, co również zdecydowanie utrudnia wiele spraw. Jest to dramat, jednak mimo wszystko widz prawie cały czas uśmiecha się do ekranu. Historia tak niesamowita, piękna i mimo wszystko nie mogę powiedzieć, że smutna, chociaż jak już wcześniej wspomniałam, jest to dramat. Mimika Emilii Clarke, która na dodatek jest przepiękną aktorką, wbija w fotel, a za samo to, że Sam Claflin podjął się takiego wzywania (mógł grać tylko twarzą) należą mu się ukłony, nie wspominając już o tym, że wykonał zadanie w 100 jak nie więcej procentach.

Kiedy dzięki jarmużowi, odkryłam istnienie piekarnika (gotowanie nie jest moją mocną stroną) postanowiłam wypróbować kolejne podobne przepisy. Tym sposobem objawiła się moja miłość do batatów, czyli słodkich ziemniaków. Wystarczy je obrać, pokroić na cieniutkie plasterki, polać każdego oliwą, posypać solą oraz czerwoną papryką, a pełną blachę wyłożoną papierem do pieczenia włożyć do piekarnika nagrzanego do 220 stopni na ok 10min, jednak trzeba kontrolować czy nic nam się nie pali (uczcie się na moich błędach). W smaku przypominają zwykłe frytki, tylko są słodsze i według mnie ciekawsze, a już na pewno zdrowsze.

Jeeeej, nowa kategoria! Powstała, ponieważ w ciągu ostatnich miesięcy miały miejsce trzy bardzo ważne dla mnie wydarzenia. Pierwsze to oczywiście Orange Warsaw Festival, o którym możecie przeczytać TU, a drugie jak łatwo można stwierdzić to zakończenie roku szkolnego. Nie wiem, kiedy minęły te 10 miesięcy szkoły, jednak mimo wszystko odpoczynek zawsze się przyda, poza tym stęskniłam się za wypadami nad jezioro czy zakupami w Poznaniu, bez myśli z tylu głowy: "mam 1294920 sprawdziany, kiedy się tego wszystkiego nauczę". Ostatnim wydarzeniem jest festiwal kolorów. Wszystko odbywało się na tej samej zasadzie co rok temu, ale bawiłam się równie dobrze, a przygody z cyklu Ciapowata Olga zapamiętam na długo😂


Myślę, że zaczniemy od czegoś mocniejszego, czyli od Bring Me The Horizon i piosenek"'Drown", "Follow You" oraz |"Blasphemy". Uprzedzam, żę jest to coś cięższego na tle piosenek, które zobaczycie poniżej, ale nie na tle pozostałych piosenek BMTH.


W związku z koncertem Lany na powrót zaczęłam jej słuchać w ogromnych ilościach, dzięki jej wizycie na OWF zakochałam się w "Serial Killer" oraz "Off the Races".


Kolejna piosenka chodzi za mną od 3/4 miesięcy i naprawdę, przyznaje się, zgwałciłam przycisk replay. Bardzo ciężko było mi określić gatunek, do jakiego można byłoby ją zaliczyć, ale zasięgnęłam informacji i wyczytałam, że jest to undergroundowy rap. Piosenka o jakiej mówię to "Claude Monet"- Alldaya.


Ostatnią piosenką jest remix KNY Factory przeboju przełomu lat 90. i XXI-w.  -"Blue".


Chyba właśnie zauważyliście, jak bardzo rozbieżne są moje upodobania, jeśli chodzi o muzykę. Jak zawsze mam nadzieję, że zachęciłam Was do wypróbowania, którejś z tych rzeczy i do przeczytania, Kochani!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz